Nabożeństwo  fatimskie w miesiącu czerwcu poprowadzili parafianie z Bogdanki i Stefanowa.

Śpiew w trakcie procesji animowały członkinie kółka różańcowego z Albertowa. Na nabożeństwie  zgromadziła się duża liczba wiernych. Wielu uczestniczyło w Eucharystii. Niektórym z nas rytm dnia pozwolił jedynie na włączenie się w procesję.  W kazaniu, Ksiądz Proboszcz przywołał rok 1916. W tym roku: Hiacyncie, Łucji i Franciszkowi trzykrotnie ukazał się Anioł, który poprzez modlitwę i umartwienie przygotował dzieci na spotkanie z Maryją. Usłyszeliśmy o pierwszym zjawieniu Anioła, które znamy ze wspomnień dzieci:

„ Daty nie mogę określić dokładnie, bo w owym czasie nie umiałam jeszcze liczyć lat ani miesięcy, ani nawet dni tygodnia. Wydaje mi się jednak, że musiało to być wiosną 1916 r., kiedy Anioł pokazał się nam po raz pierwszy w Loca do Cabeco. W moim piśmie o Hiacyncie wspomniałam już, jak wchodziliśmy na zbocza szukając schronienia. Jak po spożyciu podwieczorku i po modlitwie zobaczyliśmy w pewnym oddaleniu, ponad drzewami w kierunku wschodnim, światło bielsze od śniegu w kształcie młodziana przejrzystego, bardziej lśniącego niż kryształ w blasku słonecznym. W miarę jak się zbliżał, mogliśmy rozpoznać jego rysy. Byliśmy bardzo zaskoczeni i przejęci. Nie mogliśmy wypowiedzieć ani słowa. Zbliżywszy się do nas, powiedział:

-„Nie bójcie się, jestem Aniołem Pokoju! Módlcie się ze mną”.
Uklęknął i pochylił głowę aż do ziemi.
Porwani siłą nadprzyrodzoną robiliśmy to samo i powtarzaliśmy słowa wymawiane przez niego:
-„O mój Boże, wierzę w Ciebie, uwielbiam Ciebie, ufam Tobie, kocham Cię. Proszę Cię, byś wybaczył tym, którzy nie wierzą, którzy Cię nie uwielbiają, którzy Cię nie kochają, którzy Ci nie ufają”.
Po powtórzeniu tego trzy razy, powstał i powiedział:
-„Tak macie się modlić! Serce Jezusa i Maryi słuchają z uwagą waszych próśb”.
I zniknął.

Atmosfera nadprzyrodzoności, która nas otaczała, była tak silna, że przez długi czas prawie nie zdawaliśmy sobie sprawy z naszego istnienia. Pozostawaliśmy w tej samej pozycji, w której nas zostawił Anioł i powtarzaliśmy ciągle tę samą modlitwę. Obecność Boga odczuwaliśmy tak silnie i głęboko, ze nawet nie odważyliśmy się rozmawiać ze sobą. Jeszcze następnego dnia odczuwaliśmy, że nasze dusze wciąż są ogarnięte tą atmosferą, która bardzo powoli znikała. Żadne z nas nie myślało, by mówić o tym zjawieniu. Taka postawa sama się narzucała. To było coś tak osobistego, że nie było łatwo powiedzieć o tym chociażby słowa. Może to zjawienie zrobiło na nas tym większe wrażenie, ponieważ było ono pierwsze.”

Na zakończenie nabożeństwa odśpiewany był Apel Jasnogórski.